IX
-
Ola?
Odwróciłam
się. Od razu poznałam tego mężczyznę.
-
Bartek ! - zawołałam i mocno go przytuliłam. - Co ty tutaj robisz?
-
Pomagam twoim rodzicom przy koniach. Wiesz ile jest z nimi zachodu. -
odparł przyjaciel uśmiechając się szeroko. Spojrzałam na Paula.
Ten bacznie przyglądał się chłopakowi.
-
Paul to jest Bartek, Bartek to jest Paul. - powiedziałam.
Mężczyźni
wymienili szybki uścisk dłoni.
-
Mam prośbę. Mógłbyś przygotować dla mnie Dalię, a dla Paula
Herosa? - zapytałam Bartka. - Wybieramy się na przejażdżkę.
-
Oczywiście. Zawołam was jak konie będą gotowe. - odpowiedział.
Podziękowałam
przyjacielowi i wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na ławce. Po chwili
dołączył do mnie przyjmujący.
-
Coś nie tak? - zapytałam widząc jego minę.
Paul
przeniósł wzrok na mnie i odrzekł:
-
Ten koń na pewno mnie nie zrzuci?
-
Na pewno. Ale jeśli nie chcesz nie musimy nigdzie jechać. -
odparłam kładąc dłoń na jego dłoni.
Paul
spojrzał na nasze ręce, później na mnie.
-
Jedziemy. - powiedział bez przekonania.
Po
dziesięciu minutach zawołał nas Bartek. Pokazałam Paulowi jak
wsiadać na konia i prawidłową pozycję podczas jazdy. W końcu
wyruszyliśmy. Spojrzałam na Lotmana. Szło mu całkiem nieźle. Po
chwili przyjmujący czuł się pewnie w siodle.
-
Mogę cię o coś zapytać ?
-
Już zapytałeś. - odrzekłam.
Paul
uśmiechnął się.
-
No tak. Mogę?
-
Jasne. - powiedziałam.
Podjechaliśmy
pod małe jeziorko. Zsiedliśmy z koni i podprowadziliśmy je do
wody. Sami usiedliśmy na trawie w cieniu.
-
O co chciałeś zapytać? - przerwałam ciszę.
-
Kim jest dla ciebie Bartek ? - wyrzucił z siebie w końcu siatkarz.
Zaśmiałam
się cicho. Czyżby Paul był zazdrosny?
-
Bartek to mój przyjaciel. Znamy się od dziecka. Wiecznie razem się
bawiliśmy, nocowaliśmy u siebie. W gimnazjum byliśmy nawet parą,
ale stwierdziliśmy zgodnie, że lepiej nie niszczyć tej przyjaźni.
Traktowałam go raczej jak brata, a nie chłopaka. - odpowiedziałam.
Rozmawialiśmy
jeszcze przez chwilę. Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w drogę
powrotną. Dotarliśmy akurat na obiad. Przedstawiłam Paula tacie,
Łukaszowi i Karolinie, po czym zasiedliśmy wszyscy razem do
posiłku. Jedliśmy moje ulubione pierogi z truskawkami. Po obiedzie
tata i Łukasz zaczęli wypytywać Paula o siatkówkę. Uratowała go
moja mama przynosząc ciasto i kompot.
-
Chodźmy stąd. - szepnęłam cicho do Lotmana.
Podziękowaliśmy
rodzicom za posiłek i poszliśmy do ogrodu. Na gałęzi drzewa
wisiała stara huśtawka. Usiadłam na niej. Paul stanął obok i
zaczął delikatnie mnie huśtać. Odchyliłam głowę do tyłu i
zamknęłam oczy. Przypomniało mi się beztroskie dzieciństwo,
chwile spędzone z przyjacielem. Nagle poczułam kroplę na policzku.
Jedna kropla zamieniła się w potworny deszcz. Niebo zrobiło się
ciemne.
-
Szybko, do środka – krzyknęłam zrywając się na równe nogi.
Wbiegliśmy do domu cali przemoczeni. Popatrzyłam na Paula.
Przypomniało mi się, jak złapał nas deszcz na naszym pierwszym
spacerze. Uśmiechnęłam się do siebie. Ściągnęłam przemoczoną
bluzę i spodnie. Karolina popędziła na górę. Po chwili wróciła
niosąc ciuchy dla mnie i dla Paula. Szybko przebraliśmy się w
suche ubranie. Usiedliśmy na kanapie w salonie. Zagrzmiało.
-
Burza w październiku? - zapytała mama nie dowierzając.
-
Pójdę do koni – krzyknął tata ubierając płaszcz
przeciwdeszczowy i wybiegając z domu.
Mama
z Łukaszem i Karoliną weszli na górę. Naraz w całym domu zgasło
światło. Zadrżałam.
-
Boisz się burzy? - zapytał Paul uśmiechając się.
-
Nie, nie boję się. Po prostu nie lubię. - oparłam.
Przyciągnęłam
kolana do brody. Lotman śmiejąc się otoczył mnie ramieniem.
Popatrzyłam w jego brązowe oczy i ułożyłam głowę na jego
torsie. Siatkarz mocno mnie przytulił. Siedzieliśmy w milczeniu.
Czułam się bezpiecznie, gdy Paul mnie obejmował. Usnęłam.
Obudził
mnie krzyk. Szybko zerwaliśmy się na równe nogi. Do środka wbiegł
Bartek.
-
Pan Marian.... - mówił chłopak łapczywie łapiąc powietrze.
-
Co z Marianem? - zapytała przestraszona matka.
-
Leży nieprzytomny w stajni.
Prędko
pobiegliśmy w wskazane przez Bartka miejsce.
-
Dzwońcie po pogotowie. - zawołałam.
Do
ojca dotarłam pierwsza. Sprawdziłam oddech i ułożyłam go w
pozycji bezpiecznej. Więcej nie mogłam zrobić. Złapałam go za
rękę, cała drżąc. Modliłam się, żeby to nie było nic
poważnego. Po 20 minutach przyjechał ambulans.
-
Wygląda to na udar mózgu. - powiedział sanitariusz zamykając
drzwi karetki. - Przewieziemy pacjenta do szpitala w Rzeszowie.
Mama
pojechała z tatą. Weszliśmy do domu.
-
Łukasz bierz kluczyki – powiedziałam ubierając kurtkę. -
Jedziemy do Rzeszowa.
Brat
pokiwał przecząco głową.
-
Ola, uspokój się. Do szpitala pojedziemy jutro. Jest ciemno, nadal
pada deszcz. Niebezpiecznie jest jechać w taką pogodę.- odparł
chłopak.
Pokiwałam
z głową nie dowierzając.
-
Paul zawieziesz mnie? Błagam.
-
Oczywiście, że cię odwiozę. Jutro. Twój brat ma rację. - odparł
siatkarz.
-
Nie wierzę. Tu chodzi o naszego ojca. - zawołałam podchodząc do
brata. - Szkoda, że cię nie interesuje jego zdrowie. Trudno, pójdę
sama. Złapię jakiegoś stopa albo coś. - powiedziałam wybiegając
z domu.
Ale nic poważniejszego nie stanie się tacie Oli? Mam taką nadzieję.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie : http://moze-jeszcze-bedzie-dobrze.blogspot.com/ :)
To się okaże :)
Usuń