czwartek, 16 maja 2013

IX


IX

- Ola?
Odwróciłam się. Od razu poznałam tego mężczyznę.
- Bartek ! - zawołałam i mocno go przytuliłam. - Co ty tutaj robisz?
- Pomagam twoim rodzicom przy koniach. Wiesz ile jest z nimi zachodu. - odparł przyjaciel uśmiechając się szeroko. Spojrzałam na Paula. Ten bacznie przyglądał się chłopakowi.
- Paul to jest Bartek, Bartek to jest Paul. - powiedziałam.
Mężczyźni wymienili szybki uścisk dłoni.
- Mam prośbę. Mógłbyś przygotować dla mnie Dalię, a dla Paula Herosa? - zapytałam Bartka. - Wybieramy się na przejażdżkę.
- Oczywiście. Zawołam was jak konie będą gotowe. - odpowiedział.
Podziękowałam przyjacielowi i wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na ławce. Po chwili dołączył do mnie przyjmujący.
- Coś nie tak? - zapytałam widząc jego minę.
Paul przeniósł wzrok na mnie i odrzekł:
- Ten koń na pewno mnie nie zrzuci?
- Na pewno. Ale jeśli nie chcesz nie musimy nigdzie jechać. - odparłam kładąc dłoń na jego dłoni.
Paul spojrzał na nasze ręce, później na mnie.
- Jedziemy. - powiedział bez przekonania.
Po dziesięciu minutach zawołał nas Bartek. Pokazałam Paulowi jak wsiadać na konia i prawidłową pozycję podczas jazdy. W końcu wyruszyliśmy. Spojrzałam na Lotmana. Szło mu całkiem nieźle. Po chwili przyjmujący czuł się pewnie w siodle.
- Mogę cię o coś zapytać ?
- Już zapytałeś. - odrzekłam.
Paul uśmiechnął się.
- No tak. Mogę?
- Jasne. - powiedziałam.
Podjechaliśmy pod małe jeziorko. Zsiedliśmy z koni i podprowadziliśmy je do wody. Sami usiedliśmy na trawie w cieniu.
- O co chciałeś zapytać? - przerwałam ciszę.
- Kim jest dla ciebie Bartek ? - wyrzucił z siebie w końcu siatkarz.
Zaśmiałam się cicho. Czyżby Paul był zazdrosny?
- Bartek to mój przyjaciel. Znamy się od dziecka. Wiecznie razem się bawiliśmy, nocowaliśmy u siebie. W gimnazjum byliśmy nawet parą, ale stwierdziliśmy zgodnie, że lepiej nie niszczyć tej przyjaźni. Traktowałam go raczej jak brata, a nie chłopaka. - odpowiedziałam.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Dotarliśmy akurat na obiad. Przedstawiłam Paula tacie, Łukaszowi i Karolinie, po czym zasiedliśmy wszyscy razem do posiłku. Jedliśmy moje ulubione pierogi z truskawkami. Po obiedzie tata i Łukasz zaczęli wypytywać Paula o siatkówkę. Uratowała go moja mama przynosząc ciasto i kompot.
- Chodźmy stąd. - szepnęłam cicho do Lotmana.
Podziękowaliśmy rodzicom za posiłek i poszliśmy do ogrodu. Na gałęzi drzewa wisiała stara huśtawka. Usiadłam na niej. Paul stanął obok i zaczął delikatnie mnie huśtać. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Przypomniało mi się beztroskie dzieciństwo, chwile spędzone z przyjacielem. Nagle poczułam kroplę na policzku. Jedna kropla zamieniła się w potworny deszcz. Niebo zrobiło się ciemne.
- Szybko, do środka – krzyknęłam zrywając się na równe nogi. Wbiegliśmy do domu cali przemoczeni. Popatrzyłam na Paula. Przypomniało mi się, jak złapał nas deszcz na naszym pierwszym spacerze. Uśmiechnęłam się do siebie. Ściągnęłam przemoczoną bluzę i spodnie. Karolina popędziła na górę. Po chwili wróciła niosąc ciuchy dla mnie i dla Paula. Szybko przebraliśmy się w suche ubranie. Usiedliśmy na kanapie w salonie. Zagrzmiało.
- Burza w październiku? - zapytała mama nie dowierzając.
- Pójdę do koni – krzyknął tata ubierając płaszcz przeciwdeszczowy i wybiegając z domu.
Mama z Łukaszem i Karoliną weszli na górę. Naraz w całym domu zgasło światło. Zadrżałam.
- Boisz się burzy? - zapytał Paul uśmiechając się.
- Nie, nie boję się. Po prostu nie lubię. - oparłam.
Przyciągnęłam kolana do brody. Lotman śmiejąc się otoczył mnie ramieniem. Popatrzyłam w jego brązowe oczy i ułożyłam głowę na jego torsie. Siatkarz mocno mnie przytulił. Siedzieliśmy w milczeniu. Czułam się bezpiecznie, gdy Paul mnie obejmował. Usnęłam.
Obudził mnie krzyk. Szybko zerwaliśmy się na równe nogi. Do środka wbiegł Bartek.
- Pan Marian.... - mówił chłopak łapczywie łapiąc powietrze.
- Co z Marianem? - zapytała przestraszona matka.
- Leży nieprzytomny w stajni.
Prędko pobiegliśmy w wskazane przez Bartka miejsce.
- Dzwońcie po pogotowie. - zawołałam.
Do ojca dotarłam pierwsza. Sprawdziłam oddech i ułożyłam go w pozycji bezpiecznej. Więcej nie mogłam zrobić. Złapałam go za rękę, cała drżąc. Modliłam się, żeby to nie było nic poważnego. Po 20 minutach przyjechał ambulans.
- Wygląda to na udar mózgu. - powiedział sanitariusz zamykając drzwi karetki. - Przewieziemy pacjenta do szpitala w Rzeszowie.
Mama pojechała z tatą. Weszliśmy do domu.
- Łukasz bierz kluczyki – powiedziałam ubierając kurtkę. - Jedziemy do Rzeszowa.
Brat pokiwał przecząco głową.
- Ola, uspokój się. Do szpitala pojedziemy jutro. Jest ciemno, nadal pada deszcz. Niebezpiecznie jest jechać w taką pogodę.- odparł chłopak.
Pokiwałam z głową nie dowierzając.
- Paul zawieziesz mnie? Błagam.
- Oczywiście, że cię odwiozę. Jutro. Twój brat ma rację. - odparł siatkarz.
- Nie wierzę. Tu chodzi o naszego ojca. - zawołałam podchodząc do brata. - Szkoda, że cię nie interesuje jego zdrowie. Trudno, pójdę sama. Złapię jakiegoś stopa albo coś. - powiedziałam wybiegając z domu.

2 komentarze:

  1. Ale nic poważniejszego nie stanie się tacie Oli? Mam taką nadzieję.
    Zapraszam do siebie : http://moze-jeszcze-bedzie-dobrze.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń